11:11, 11.11.2020
Jedni wierzą w to, że coś się wydarzy, inni patrzą z przymrużeniem oka.
Teraz jest 13:51, 28.10.2020 i teraz jest moja magiczna chwila.
Właśnie zjadłam obiad i rozłożyłam się na kanapie.
Fakt, co rusz patrzę, a tu 22, 11, 33, 44, 55, albo w innej konfiguracji. Wierzę, że prawdziwa numerologia jest ważna, bo opiera się na matematyce i wszystko się jakoś zazębia, ale nie wierzę w te wszystkie wpisy na FB, że 11 listopada będzie jakieś wielkie kosmiczne wydarzenie.
Jeśli my czegoś nie zrobimy, to samo się nie zadzieje. Kosmici nie przyjdą i nie powiedzą, siedź kochana spokojnie, my się wszystkim zajmiemy.
To tak nie działa.
Nie znam się na numerologii. Nie znam się na wielu rzeczach i nie czuję potrzeby ich znać. Wiem natomiast, że my ludzie jesteśmy głusi, ślepi i nie chcemy poczuć własnej potęgi.
Nie wszyscy...
Od dawna czuję wielki spokój. Cieszy mnie moje życie. Cieszy mnie moja praca i cieszą mnie spotkania na zoomach, po których słyszę, że teraz już wiedzą, co robić w życiu.
Fajne uczucie. W sumie nowe dla mnie. Robię to od kilku lat, zupełnie nieświadomie, aż przychodzi moment, kiedy wiem, że to jest moje.
Nie ma dnia, żeby ktoś mi nie powiedział, że otworzyłam mu oczy, że tego potrzebował, albo nareszcie wie, jak przestać się bać.
Wiem od dawna, że mam pewną umiejętność wyłapywania pewnych deformacji i „usuwania” ich działania.
Każdy to ma w zasadzie. To nic takiego. Ale używanie tego świadomie prostuje wszystko w życiu.
Zawsze to powtarzam, że geniusz tkwi w prostocie, a ta prostota jest tak banalnie prosta, że aż śmieszna.
Chyba dlatego taka niepopularna. Bo lepiej się umęczyć, unarzekać, nachwalić, ile się to przeszkód pokonało, zamiast wpuścić szczęście do swojego życia na całego.