Jak trudno jest mi się czasami powstrzymać przed udostępnianiem różnych
treści o tym, co nam robią globaliści, co się dzieje na świecie, jak się
ratować.
Jestem człowiekiem. Stadnym stworzeniem i chcę pokazać, jaka mądra jestem.
Jak dobra i bardziej przebudzona. Czasem ogarnia mnie gniew, że ludzie się
nie budzą, że są ślepi, że idą posłusznie jak owce na rzeź i jeszcze za to
płacą.
Tak było. Tak jeszcze jest i tak będzie. Bo gdzieś w zakamarkach duszy,
oprócz przerośniętego ego jest jeszcze ta iskra życzliwości i troski. I
czasem złość bierze górę, że ludziska nie chcą się ratować, że nie słuchają
i cierpią.
No właśnie. Oni. Ludziska.
Ale moment. Oni to oni, a ja? Ja nie cierpię? Ja nie płacę stojąc w kolejce
na rzeź? Jestem uprzywilejowana? Mnie nie dotyczą zasady tego systemu?
Owszem, jestem jedną kroplą w morzu, ale wystarczy, że się ocknę, przebudzę
i zatrzymam, a następnie zadam cztery proste pytania:
- Co się dzieje?
- Jak ja na to reaguję?
- Dlaczego tak reaguję?
- Co mogę zrobić, aby zmienić sytuację?
Nie trzeba wiele. Nie trzeba być guru ani nie wiadomo kim. Każdy człowiek
może użyć tych czterech pytań, aby obudzić się z letargu reagowania na
wszystko, jak ostryga.
U mnie zawsze pojawia się spokój i przypominam sobie, że nie mogę zbawić
świata i nawet nie powinnam tego robić. Mam zbawić siebie i tylko siebie
oraz ewentualnie pokazać innym (którzy tego chcą), jak mają sami siebie
zbawić.
Wystarczy mikrosekunda, by sobie to uświadomić i natychmiast zmienia się
pole wokół nas. Można to fizycznie odczuć, jak dotknięcie przedmiotu. To
przekierowuje nas na właściwą ścieżkę. Ważne, aby teraz być uważnym i
pilnować tego stanu, a pierwsze osobliwe zjawisko pozwoli nam na
zapamiętanie tego stanu.
Stan ten znowu zaprowadzi nas do kolejnej osobliwości i tak na znianę z
coraz większą intensywnością. Oczywiście same cztery pytania to tylko taka
baza. Bez narzędzi będzie trudno iść dalej drogą programowania swojego losu.
Nasze ciało fizyczne ma wiele destrukcyjnych programów i jeden
najważniejszy, który można kolokwialnie nazwać instynktem przetrwania, a
kryje się za nim cała machina autouzdrawiania, detoksykacji i przywracania
ustawień fabrycznych.
Rodzaj diety ma fundamentalne znaczenie, bo może przyspieszyć i
zwielokrotnić efektywność działań, a może też skutecznie zablokować nasze
postrzeganie rzeczywistości.
Przez ostatnie 9 lat przetestowałam na sobie 4 rodzaje diet. 3 z nich
zasługują na to, aby się przy nich zatrzymać nieco dłużej.
Jedna to frutarianizm. Fantastyczna dieta oczyszczająca, ale na
chwilę. Ja trochę na niej byłam. Straciłam włosy, postarzałam się o 10 lat
co najmniej i na skórze mogłam pisać.
Jednak mentalnie i duchowo czułam się, jak w raju. Był to jeden z
piękniejszych okresów w moim życiu pod względem samopoczucia i radości z
życia.
Druga dieta, to program żywieniowy opracowany w taki
sposób, aby człowiek „włączył” ten swój guzik pod
tytułem AUTOUZDRAWIANIE.
Ponieważ chciałam czuć się tak rewelacyjnie, jak na diecie owocowej, ale
marzyłam o odzyskaniu włosów, jedrnej skóry i pozbyć się niedoborów,
edukowałam się przez kilka kolejnych lat. To pozwoliło mi na odkrycie i
potwierdzenie przez dziesiątki moich podopiecznych, że program jest
skuteczny i bardzo dobrze wpływa na psychikę oraz witalność, a o to ni
przecież chodziło. Osiągnęłam dokładnie to, czego chciałam nie tylko w
sferze zdrowia.
Trzecia dieta to carnivora. Efekty stricte fizyczne przerosły
moje najśmielsze oczekiwania. Fantastyczna sprawa. Wyregulowane jelita, zero
wzdęć, ciało giętkie, skóra jędrna, ale coś za coś.
Straciłam kontakt ze sobą. Z duszą. Straciłam jakiekolwiek poczucie bycia
dzieckiem bożym i utraciłam wszystkie „moce”.
Było to tak silne doznanie, ale wtedy nie byłam pewna na 100% czy to
rzeczywiście jedzenie samego mięsa było czynnikiem sprawczym.
Przerwałam tę dietę i wróciłam do swojego programu. Po dwóch latach mniej
więcej zrobiłam ponownie eksperyment z carnivorą, żeby się dowiedzieć, czy
moje wnioski są słuszne.
Sytuacja powtórzyła się 1:1. Bez pudła. Straciłam połączenie z moim wyższym
ja. Jakiekolwiek połączenie. Zaczęłam funkcjonować, jak robot. Byłam mentalną skorupą bez pomysłu na siebie i z brakiem kreatywności.
I tu spieszę z wyjaśnieniami. Nie jestem absolutnie pro ani przeciw
jakiegokolwiek diecie. Promuję zdrowy styl życia, ale nie zamierzam
krytykować nikogo za swoje preferencje żywieniowe. Opisuję jedynie własne
doświadczenia oraz moich podopiecznych.
Bo… nie mogę nikogo zmusić do zmiany nawyków. To musi wyjść samo.
Naturalnie. Wtedy jest to zdrowe społecznie i moralnie. Podobnie jak
budzenie innych.
Chociaż tu muszę się jednak przyznać, że po perypetiach z frutarianizmem
byłam długo nastawiona negatywnie do wegan i wegetarian. Zwłaszcza tych,
którzy po obejrzeniu kilku filmów na YT stawali się agresywnymi
fundamentalistami. Podziwiałam jednak tych, którzy po prostu nie jedli mięsa
od urodzenia.
Ja zawsze byłam mięsożerna. Do przesady wręcz.
Jednak ostatnimi czasy nawet rosół zaczyna mi rosnąć w buzi. Zaczęłam z
powrotem kupować w dużych ilościach owoce i warzywa. Robię szejki. Zażeram
się nimi. Biorę dodatkowo suple i czuję, jak wstępuje we mnie moc. Domyślam
się, że ta zmiana wynika stąd, iż od jakiegoś czasu wróciłam do intensywnych
ćwiczeń energetycznych i „rytuałów” sprzed 9 lat. Jestem przekonana, że gdy
zaczynamy łączyć się ze sobą prawdziwie, to wszystko się wyrównuje
samoistnie, w naturalny sposób, bezwysiłkowo.
Cała moja rzeczywistość zmienia scenerię i rosną mi skrzydła. Mam takie
potężne narzędzia, a odłożyłam je do lamusa….
I to jest właśnie to budzenie. Trzeba zacząć od siebie. Zacząć świecić i
oświecić innym drogę, ale nie popychać na nią. Każdy musi sam na nią wejść.
Pod wpływem nakazu własnej duszy. Nie mojej. Bo moja zna tylko mnie i chce
dobrze tylko dla mnie. Dla bioskafandra, który noszę.
꧁ 🌸 Różowa Klara 🌸 ꧂
Fajnie jest być na bieżąco, dlatego zapraszam Cię do Newslettera.
Nie wysyłam spamu ani ofert sprzedażowych.
Tylko wiadomości dotyczące tematyki tego bloga.